— To było głupie i nieodpowiedzialne! — wrzasnął Łukasz, gdy tylko znalazł się sam z siostrą i jej synem za zamkniętymi drzwiami.
— Nie drzyj się — warknęła Iwona.
— Chociaż raz przestań go ślepo bronić!
— A niby co miałem zrobić? — wtrącił Gabriel. — Zostawić ją tam i udać, że nic się nie wydarzyło?!
— Nie, oczywiście, że nie! — odkrzyknął mężczyzna z nieukrywaną ironią. — Najlepiej wziąć ją do siebie na herbatę!
— Ale jest niegroźna. Wiemy, że to na pewno ona! O co tyle krzyku? — Chłopak nie zamierzał przyznać wujkowi racji.
— Teraz tak! — Westchnął ciężko i potarł skronie palcami. — Zrozum — zaczął już trochę ciszej i spokojniej — zobaczyłeś intruza bardzo blisko domu. Nie miałeś żadnego dowodu na to, że jest niegroźna. To była pochopna decyzja, a Lustrzane Miasto jest teraz w zbyt ciężkiej sytuacji na takie działania, rozumiesz? Nie wiadomo, kto stoi za pękniętą klepsydrą, ale ten ktoś może się kiedyś pojawić na naszym podwórku i choćby nie wiem, jak niewinnie wyglądał... — Przez chwilę szukał odpowiedniego zakończenia. — Nie zapraszamy go na herbatę!
— To była trudna sytuacja — oznajmiła spokojnie Iwona. — Gabriel podjął odpowiednią decyzję.
— Nie, właśnie nie! Skutek tej decyzji okazał się odpowiedni! Nie możesz go uczyć, że jeśli miał szczęście, to zawsze pogłaskasz go po głowie, choćby zrobił straszną głupotę! — wybuchnął znowu.
— Uczyć! — oburzył się chłopak. — Nie mam dziesięciu lat!
— Dość — oświadczyła kobieta ostro. — Natychmiast się uspokójcie. Ty jak zwykle przesadzasz, a ty następnym razem myśl, co robisz. Temat uważam za zamknięty.
— Poza tym miałem dowód — dodał Gabriel po chwili, ale powstrzymał triumfalny uśmiech.
***
Po obejrzeniu wszystkich zabawek Diany i poznaniu dokładnej historii każdej z nich, dziewczynka oznajmiła, że musi pilnie udać się do toalety. Łucja odetchnęła z ulgą. Całkiem lubiła dzieci, ale właściwie tylko dlatego, że były słodkie i nie musiała nigdy żadnego wychować. Przebywanie z nimi zwykle okazywało się dla niej dość męczące.
Nagle rozległo się donośne pukanie i ktoś otworzył drzwi. Łucja szybko podniosła się z ziemi, by nikt z domowników nie zastał jej siedzącej samotnie po turecku wśród lalek i misiów.
— To ty — stwierdziła kobieta z nieukrywanym obrzydzeniem. Łucja była pewna, że widzi ją po raz pierwszy w życiu. Twarz miała po prostu starczą, skórę pomarszczoną a włosy - siwe. Wyglądała jak typowa, urocza babunia. No, może poza tym paskudnym grymasem. Jej elegancka, przyległa sukienka i białe korale sugerowały, że być może wybiera się na jakieś ważne spotkanie, ale dziewczyna szybko stwierdziła, że osoby z ciężkim charakterem bez problemu chodzą tak po domu. A staruszka sprawiała wrażenie kobiety z bardzo ciężkim przypadkiem syndromu wyższości. — Ten dom to nie hotel — warknęła. — Nie myśl, że...
— Babciu! — Przerwał jej głos z korytarza. W drzwiach pojawił się Gabriel. — Widzę, że już poznałaś Łucję. Pozwolisz, że zabiorę ją na kolację? — zapytał ze sztucznym uśmiechem, ale kobieta nie odwzajemniła go. Prychnęła cicho i odeszła. Chłopak odprowadził ją wzrokiem i milczał, aż zniknęła w innym pomieszczeniu. — Wybacz — powiedział, drapiąc się po ręce. — Ma kilku swoich faworytów, ale innych ludzi traktuje raczej... z góry.
— To nic — odparła Łucja, chociaż trochę się przestraszyła. Zachęcił ją gestem, by za nim poszła. — Kto to zrobił? — zapytała, gdy schodzili po schodach. — Diana mówiła, że nazwiska pojawiają się same.
— Ale jej nie wierzysz — dokończył i uśmiechnął się lekko, ale nie mogła tego widzieć, bo szła przed nim.
— Mi rodzice mówili, że zęby na pieniądze podmienia Wróżka Zębuszka. — Wzruszyła ramionami.
— Więc raczej nie wierzysz w takie rzeczy?
— Nie wiem — odparła po chwili, bo pytanie zbiło ją z tropu. — A powinnam?
— Te drzwi — poinstruował ją, ale nie odpowiedział.
— Jesteśmy w Lustrzanym Mieście, prawda? — Łucja była zdziwiona własną śmiałością.
— Nie — odparł z nutką zdziwienia w głosie. — Jesteśmy tuż przy bramie. Czemu pytasz?
— To dlaczego na stacji była taka tabliczka? — dopytywała się.
— Nie wiem. Nigdy tam nie byłem. — Gabriel nie dał sobie przerwać. — Może z pytaniami zaczekaj do wieczora. Wszystko ci powiem, obiecuję. Ale najpierw zjedz.
Łucja posłusznie skinęła głową. Nie należała do osób, które lubiły się wykłócać, a w tej sytuacji nie widziała nawet takiej potrzeby.
***
Lana zawsze bardziej współczuła zwierzakom niż ludziom, dlatego ciężko jej było przebywać w wiosce, w której dziesięc procent jakiegokolwiek życia stanowiły bezdomne psy. Niektóre wyglądały na całkowicie dzikie stworzenia: miały skołtunioną sierść zlepioną brudem i zwykle towarzyszyła im chmara owadów. Ale bywały też takie, które musiały zostać porzucone stosunkowo niedawno, bo wyglądały na kompletnie zagubione i nie były aż tak zaniedbane. Na widok tej drugiej kategorii Lana czuła, jak topnieje jej serce.
Gdy opuściła mieszkanie, nie miała sprecyzowanego planu. Snuła się po wiosce, myśląc gorączkowo i dopiero po chwili zauważyła, że towarzyszy jej czarny szczeniak. Ledwo nadążał, ale ufnie dreptał za dziewczyną. Przypominał trochę labradora, ale miał coś wilczego w postawie. Biały krawat utwierdził Lanę w przekonaniu, że to mieszaniec. Kiedy ona mu się przyglądała, ten przysiadł, by odpocząć. Wyglądał tak uroczo, że dziewczyna nie mogła się powstrzymać i rzuciła mu kawałek szynki z plecaka. Bez zastanowienia ją pochłonął i nieruchomo wpatrywał się w Lanę, czekając na więcej. Zachichotała.
— Nie mam za dużo jedzenia. Musi starczyć też dla mnie — wytłumaczyła cierpliwie, ale jego to nie obchodziło. Przekrzywił tylko łeb na dźwięk jej głosu, ale pozostał niewruszony na argument, wciąż oczekując dokładki. Westchnęła i z bólem serca odwróciła się. Nie mogła się rozczulać nad każdym napotkanym szczeniakiem.
Zastanawiała się, czy jest obserwowana. Jeśli wiedźma działała w pojedynkę, to prawdopodobnie miała sztuczki na odnalezienie ojca. Ale gdyby to była zorganizowana grupa? Na pewno jacyś ludzie śledziliby każdy jej krok. Dlatego Lana bała się podjąć jakiekolwiek działania. Nawet nie próbowała dzwonić do ojca, żeby nikogo do niego nie doprowadzić, ale i tak szczerze wątpiła, by odebrał.
Z zamyślenia wyrwało ją piszczenie.
— Jeszcze za mną idziesz? — zdziwiła się. Nie mogła patrzeć za długo w te słodkie oczka, bo odzywało się jej sumienie. — Cholera — zaklęła pod nosem. Właściwie co jej przeszkadzało w przygarnięciu go? Mogła sobie pozwolić na karmienie dodatkowego pyszczka. — Nie kupię ci smyczy, ale jak zwiejesz, to cię nie szukam — zagroziła. Szczeniak i tak wydawał się być zachwycony.
***
Przy stole Łucja nie podnosiła wzroku i wpatrywała się w talerz. Babcia opowiadała coś Łukaszowi swoim wyjątkowo skrzekliwym głosem, ale ten nie wyglądał na zbyt zainteresowanego. Gabriel i jego mama w milczeniu rzucali sobie znaczące spojrzenia i zerkali na Łucję, najwyraźniej myśląc, że dziewczyna tego nie widzi. Diana szczebiotała coś wesoło, a jej starszy brat zbywał ją sztucznymi uśmiechami. Dla odmiany pani na wózku wydawała się być zaintrygowana historią dziewczynki.
— Smakuje ci? — zapytała uprzejmie Iwona.
— Bardzo dobre — odparła Łucja i posłała jej grzeczny uśmiech, ale po tym natychmiast spuściła głowę. Jedzenie niewątpliwie było dobre, ale jakby... niedoprawione. Jednocześnie pyszne i dość nijakie.
— Co się w sumie dzieje? —zapytał Kacper, tak by wszyscy go usłyszeli. Nie mógł mieć więcej niż piętnaście lat. W jadalni zapadła głucha cisza. — Powie mi ktoś? Zachowujecie się, jakby ktoś... no nie wiem. Umarł. Albo coś. — Spojrzał również na Łucję, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, co obca nastolatka robi w jego domu. — Coś się stało rodzicom? — Na te słowa Diana popatrzyła na resztę rodziny z przerażeniem.
— Nie, nie. Spokojnie, wasi rodzice świetnie się teraz bawią w Paryżu — zapewnił ich Łukasz i zabrzmiało to całkiem szczerze. — To nie ma z nimi nic wspólnego. Chodzi o Miasto.
— Jasne — prychnął chłopak pod nosem i zaczął dłubać bez większego celu widelcem w jedzeniu. — Zawsze chodzi o Miasto.
— No dobrze. Mamo, Diana i Kacper pomogą ci dziś pozmywać.
— Co?! Nic nie będę zmywał! — oburzył się.
— Kacper, opanuj się — skarciła go ciotka na wózku, ale w jej głosie nie było złości. Chłopak z ociąganiem zaczął zbierać talerze.
— Byłbyś wspaniałym tatą — stwierdziła Iwona, gdy rodzeństwo wraz z babcią opuściło jadalnię. Łukasz nie skomentował tej kpiny. Wyciągnął spod stołu cienką teczkę i i podał ją Łucji, więc otworzyła ją, starając się ignorować uporczywe spojrzenia i całkowitą ciszę. Wewnątrz znalazła wszystkie swoje dane wydrukowane na bardzo dziwnym papierze. Były tam również podpunkty, których całkowicie nie rozumiała, takie jak Przewodnik albo Opiekun. Gdy doczytała dokument do końca, poczuła jak coś ściska jej wnętrzności.
Data śmierci: 2 listopada 2015.
Pokręciła głową z niedowierzaniem, a każda osoba w jadalni uważnie obserwowała jej reakcję.
— Jest prawie grudzień. Przecież nie przegapiłam własnej śmierci, cały miesiąc...
— Wiemy — przerwała jej łagodnie staruszka na wózku. — To jest właśnie problem. Tego dnia powinnaś umrzeć — oświadczyła.
— Yyy... skąd właściwie są te dokumenty? — zapytała podejrzliwie. Nie chciała wyjść na niegrzeczną, więc nie powiedziała wprost, jak bardzo idiotycznie to wszystko brzmi. Być może starsza kobieta na wózku miała jakąś ciężką chorobę psychiczną i nie do końca to chciała jej powiedzieć?
— Z Lustrzanego Miasta — odparł Łukasz i Łucja już kompletnie nie wiedziała, jak powinna zareagować.
— Nie bardzo rozumiem — zaczęła wolno. — To oczywiście dziwna sprawa — dodała szybko, by nie pomyśleli sobie, że kompletnie nie obchodzą jej ich słowa — ale czy mogłabym zadzwonić do rodziców? Na pewno się martwią. — I muszę im powiedzieć, że trzeba mnie jak najszybciej stąd zabrać, dodała w myślach. Nikt nie odpowiedział, ale spojrzenia, które wymienili, bardzo jej się nie spodobały. Gabriel wyjął telefon z kieszeni spodni i wyszukał na Facebooku jej imię i nazwisko. Podał jej komórkę bez słowa, a ona z otwartymi ustami czytała wpisy swoich znajomych: od irytujących zniczy, po prośby o modlitwę. — Czy mogłabym zadzwonić do rodziców? — powtórzyła, starając się ukryć przerażenie w głosie.
Odrobinę zaszokowało ją to, co zobaczyła, ale przecież nie mogła wierzyć obcej rodzinie. Nawet nie chodziło o to, jak bardzo absurdalnie to brzmiało. To mogła być jakaś dziwna sekta, która pozbawiła ją świadomości i od początku rozgrywała to przedstawienie. Tylko w jakim celu? W sumie wszystko było bardziej wiarygodne, niż to, co próbowali jej wmówić.
— Wysłuchasz nas, zanim ci pozwolimy? — zapytała łagodnie staruszka. Było w niej coś takiego, że nie dało się jej odmówić. A może to przez kompletny brak asertywności Łucji? — Jesteśmy dość nietypową rodziną. Większość czasu spędzamy tutaj i rzadko kontaktujemy się z niewtajemniczonymi osobami. Sobańscy rodzą się i żyją, by strzec jednej z wielu bram do Lustrzanego Miasta. Wykonujemy jego polecenia. Ten dom jest również... inny. Znajduje się tak blisko Miasta, że właściwie nie do końca jest to nasz świat.
— To coś w rodzaju granicy — wtrącił Łukasz.
— Nie przerywaj — upomniała go kobieta, ale jej ton nie zmienił się ani odrobinę. — Rola Lustrzanego Miasta jest ogromna. Obserwują każdy dzień na Ziemi i pilnują, aby wszystko przebiegało tak, jak powinno. Odpowiadają za to odpowiednie departamenty. Rzecz w tym, że jeden z nich jest odpowiedzialny za odbieranie ludzi po śmierci i przeprowadzanie ich dalej. Twoja śmierć nie została nikomu zlecona, więc nikt nie zauważył, że nie umarłaś wtedy, kiedy powinnaś. Ale stało się coś znacznie gorszego. Ktoś jakimś cudem namieszał w Mieście i sprawił, że umarłaś po terminie, ale... nie do końca.
— Nie wdawajmy się już w szczegóły, ale nie ma żadnego Przewodnika, który mógłby cię zabrać dalej. Szczególnie, że wciąż nie jesteś martwa — zakończył Łukasz i uśmiechnął się z zakłopotaniem, zdając sobie sprawę, jak niewłaściwie zabrzmiało ostatnie zdanie.
— Nie spodziewacie się chyba, że wam uwierzę — skomentowała Łucja, starając się nadal uśmiechać, ale coraz bardziej utrudniała jej to gula stresu rosnąca w gardle.
— To, że obudziłaś się właśnie na stacji, musi mieć jakieś wyjaśnienie, prawda? Tak samo dziwne uczucie przy dotyku, które opisał nam Gabriel.
— Tak, ale wytłumaczenie jest chyba bardziej wiarygodne — stwierdziła nieśmiało i nagle poczuła się niemal zdradzona przez chłopaka. Jakby powiedział dorosłym coś bardzo intymnego, co powinno zostać tylko między nimi.
— To zrozumiałe, że czujesz się zagubiona — odezwała się Iwona. — Wydaliśmy ci się całkiem miłą rodziną, a teraz okazuje się, że jesteśmy pokręceni...
— No cóż. — Staruszka wzruszyła ramionami. — Jesteśmy.
Akurat w to Łucja była w stanie uwierzyć.